Minęły już trzy lata, odkąd nastawiłam wino mniszkowe i rodzynkowe. Przez cały ten czas cierpliwie dojrzewały w piwnicy, czekając na swój moment. I wreszcie – w kwietniu – nadszedł czas wielkiego otwarcia: degustacja i oczywiście okolicznościowa sesja.
Nie jestem koneserką win, ale mniszkowe zaskoczyło mnie swoją słodyczą i delikatnym, ziołowym posmakiem. Z kolei rodzynkowe okazało się bardziej wytrawne, a przy tym lekko musujące – jakby samo postanowiło dodać sobie charakteru. Oba wyszły klarowne, z delikatnym pierścieniem osadu na szyjce butelki i niewielką ilością osadu na dnie – znak, że wino pracowało do końca, ale spokojnie i z klasą.
Komentarze
Prześlij komentarz